Niektóre książki pozwalają nam poszerzyć wiedzę o świecie, poznać nieznane dotąd aspekty życia w krajach bardzo nam odległych zarówno geograficznie jak i kulturowo. Bardzo lubię sięgać po tego typu książki, szczególnie kiedy są przedstawione ze strony zwykłego człowieka, wtedy nabierają głębszego wymiaru.
Kimiko Makihura wróciła do Japonii po kilku latach nieobecności wraz z adoptowanym synem. Samotna matka, po rozwodzie z amerykańskim mężem, chciałaby zapewnić w rodzimym kraju najlepsze warunki życia dla syna. Postanawia posłać go do elitarnej szkoły podstawowej, zapewniając najlepszą edukację i umożliwić jak najlepszy start. Swoje doświadczenia z japońskim systemem edukacji jako matka przedstawia w książce, która jest jednocześnie przedstawieniem realiów życia w tym systemie, ale jednocześnie próbą odpowiedzenia sobie na pytanie, czy mogła jako matka postąpić inaczej.
Kultura japońska wydaje się zupełnym przeciwieństwem tej europejskiej, w której się wychowujemy i żyjemy. Nasze relacje społeczne i sposób życia zmieniają się też z pokolenia na pokolenie, są bardziej otwarte i niezależne. Tym bardziej poznawanie kultury, która bazuje na konfucjanizmie od wieków i niewiele zmienia się od lat może budzić zdziwienie. Tym razem po raz pierwszy od środka poznałam świat edukacji japońskiej, z wszelkimi jego przywarami i nielicznymi pozytywami. Kumiko opowiada o kilku latach z życia swojego i swojego syna, Taro, czyli edukację w szkole podstawowej. Trzeba tu zaznaczyć, że autorka przedstawia warunki edukacji w prywatnej szkole elitarnej a nie powszechnej.
Żeby dostać się do szkoły elitarnej, wymagającej dużego wkładu finansowego, trzeba też odpowiednio przygotować dziecko. Dlatego już 5-latki chodzą do szkół przygotowawczych, gdzie uczą się rozwiązywać testy, aby dostać się do upragnionej szkoły. Kiedy już wybrani zostają przyjęci do placówki zaczyna się ciągły wyścig, nauka przez 7 dni w tygodniu, jeśli nie w szkole, to w szkołach wyrównawczych i na zajęciach dodatkowych. Takie dziecko praktycznie nie ma czasu na zabawę. Autorka pokazywała przerażające obrazy zmuszania do odrabiania lekcji i nauki swojego syna, któremu ciężko było się skupić i miał stwierdzone zaburzenia ADHD. Zamykanie w łazience, szarpanie, próby skupienia jego uwagi na wszelkie możliwe sposoby, a ostatecznie wyczerpanie zarówno matki jak i dziecka.
Siedzę na podłodze pod łazienką, opierając się plecami o drzwi. Taro jest zamknięty w ciasnej toalecie z zeszytem i ołówkiem. Nie wypuszczę go, dopóki nie rozwiążę zadania. Ze złośliwym poczuciem humoru, jakiego nauczyły nas ciągłe utarczki, od czasu do czasu wsuwam mu pod drzwi drażetkę M&M's, aby podtrzymać go na duchu. Kiedy czuję, że przestaje pracować, gaszę światło zewnętrznym wyłącznikiem. Taro boi się ciemności. Jak do tego doprowadziliśmy? Po wielu godzinach walki o zadanie domowe. Nie tylko dzisiaj, bo zmagamy się tak prawie codziennie od czasu, gdy Taro zaczął chodzić do szkoły cztery lata temu.
Ale ilość nauki i czasu spędzonego nad lekcjami ty tylko jedna z trudnych kwestii. Przeraziło mnie (zresztą Kumiko również) wymuszenie na rodzicach, żeby dzieci od pierwszej klasy same dojeżdżały do szkoły, a trzeba przyznać, że większość dzieci, żeby dostać się do szkoły musiała pokonać pół miasta, a sam dojazd zajmował często ponad godzinę.
W pierwszym tygodniu rodzice doprowadzali dzieci pod klasę i stamtąd je odbierali. W drugim tygodniu towarzyszyliśmy im tylko do szkolnej bramy. W trzecim zostawialiśmy dzieci przy najbliższej stacji kolejowej, a pod koniec pierwszego miesiąca powinny były całą drogę odbywać samodzielnie.Na początku najbardziej martwiłam się, czy Taro nie zabłądzi. Do tej pory nie pozwalałam mu samemu wychodzić za próg naszego domu. Teraz, mając zaledwie sześć lat, musiał przejść kilka ulic, żeby dotrzeć do najbliższej stacji, wsiąść do zatłoczonego pociągu i przesiąść się w Shinjuku - na najruchliwszej stacji kolejowej świata, gdzie w ciągu dnia przewija się trzy i pół miliona podróżnych. Stamtąd jechał dalej drugim pociągiem, a potem autobusem. Niestety znajomość jednej trasy nie wystarczyła, ponieważ pociąg mógł mieć opóźnienie albo zostać odwołany. W takich wypadkach stosowne informacje są wyświetlone na monitorach w wagonach i podawane przez głośniki, ale sześciolatek sobie z tym nie poradzi.
Innym aspektem elitarnej edukacji było zmuszenie matek do porzucenia pracy i pomoc dzieciom i szkole. Tak naprawdę kobiety musiały być cały czas dostępne. Liczne spotkania, w czasie których organizowano rożne wydarzenia, odciążając nauczycieli, zmuszały matki do wiecznej gotowości. Zresztą matki pozostałych dzieci wydawały się być zadowolone, a rywalizacja między nimi sprawiała im dużo przyjemności. Rywalizacja w tym wypadku jest niezwykle specyficzna, bo w japońskiej kulturze nie wypada się chwalić, a o dzieciach opowiada się same negatywne kwestie.
Męczyło mnie staranie o dobre układy z innymi matkami, zwłaszcza że od początku do nich nie pasowałam. Oprócz naszej nietypowej sytuacji rodzinnej z grona zadbanych matek wyróżniał mnie niekonwencjonalny wygląd, ponieważ mieszkając wiele lat w Stanach Zjednoczonych, przywykłam do praktycznego i swobodnego ubioru, nigdy też nie przywiązywałam wagi do kosmetyków. Tymczasem utrzymywanie z nimi bliskich kontaktów miało dla mnie ogromne znaczenie, ponieważ Taro często gubił zapiski dotyczące prac domowych, więc musiałam dowiadywać się od innych rodziców, co jest zadane.
W kulturze japońskiej jest bardzo silnie odczuwalny brak indywidualizmu, a edukacja dzieci właśnie do tego przygotowuje przyszłych obywateli. Takie same długopisy, ołówki, piórniki, kredki, mundurki szkolne. Zresztą japońska szkoła bardzo mocno pokazuje, że nie tylko nauka (bo w sumie dzieci muszą się uczyć same, a jak nie nadążają, to muszą chodzić na zajęcia wyrównawcze w specjalnie do tego stworzonych szkołach - oczywiście płatnych), ale wychowanie we wzorze japońskim jest niezwykle istotne w edukacji. Nauczyciel jest osobą bardzo cenioną, jego posłuch wśród dzieci powinien być bezwzględny. Nauczyciel ma prawo ukarać ucznia nawet cieleśnie, choć nie jest to współcześnie bardzo popularne. Tutaj jednak Kumiko przedstawia sytuację, kiedy jej syn został pobity przez nauczyciela, a ona nie mogła pójść do szkoły i zrobić awantury. Napisała list, w którym delikatnie acz stanowczo dała do zrozumienia, że nie życzy sobie takich sytuacji. Mogła mieć tylko nadzieję, że nauczyciel przeczyta i weźmie pod uwagę jej prośbę.
W tym przerażającym ciągu szkolnych opowieści pojawiają się również wpisy z pamiętnika Taro. Te krótkie, dziecinne zdania wydają się nam dobrze znane z własnego podwórka, opowiadają o codziennych drobnych przyjemnościach, o wydarzeniach widzianych oczami dziecka. Te wpisy stanowią niezwykle duży kontrast z nietypowymi i niezrozumiałymi dla nas praktykami dorosłych.
Ta książka wywołuje bardzo dużo przemyśleń, które tylko zaznaczyłam w powyższym tekście. Właściwie każdy aspekt edukacji, o którym wspomina autorka, burzy krew i wywołuje kontrowersje. Myślę, że warto ją przeczytać, ale warto też do niej wrócić i podejmować dyskusję na jej temat. Dla mnie ta pozycja jest niezwykle wartościowa poznawczo.
"Szkoła po japońsku" to lektura która pozwala poznać edukacyjny aspekt kultury japońskiej, tak bardzo różny od naszego, który jednocześnie może budzić niezrozumienie i oburzenie. Autorka, Japonka, która przez wiele lat mieszkała na Zachodzie, a i w późniejszym czasie wraz z synem przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, przedstawia swoje przeprawy z nauką i wszelkimi innymi aspektami związanymi ze szkołą i wychowaniem syna, kontaktami z nauczycielami i matkami. To szczera książka, w której autorka przyznaje, że nie powinna w ten sposób zmuszać syna do nauki, bo oboje nie byli w stanie przystosować się do realiów japońskiej elitarnej szkoły. Zdecydowanie to pozycja dla wszystkich osób, które chcą poszerzyć swoją wiedzę o świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.