Ilon Gołębiewska skradła moje serce trylogią o Starym Domu. Już pierwszymi swoimi książkami dość wysoko postawiła poprzeczkę sobie i czytelnikom. Teraz przyszła pora na jej nową powieść. Wiedziałam o niej od dawna i czym bliżej premiery, tym bardziej jestem jej ciekawa. To zupełnie inna historia, ale z pewnością równie wciągająca.
O czym jest ta powieść?
Potrzeba bycia kochanym określa nasze życia. Błądzimy, szukamy, wciąż mamy nadzieję, że obok nas pojawi się ten ktoś najważniejszy. Ale „serce nie sługa”, nie zawsze postępuje zgodnie z rozumem i potrafi pokochać człowieka, który niszczy siebie, bliskich i swoje życie.
Anna Janowska, kobieta z przeszłością, samotnie mierzy się z wyzwaniami, wciąż nie może znaleźć szczęścia. Prowadzi intensywne życie, by zapomnieć o tragicznym wypadku sprzed lat, który odebrał jej rodzinę i sprawił, że młoda dziewczyna musiała szybko dorosnąć.
Michał Gebert, mężczyzna po przejściach, dawno wyczerpał limit życiowych błędów i upadków, z których nie może się podnieść. Stracił zaufanie do siebie samego, co jeszcze bardziej pcha go w stronę ryzykownych zachowań i życia i bez zasad. Mimo pomocy ze strony rodziny i przyjaciół zdaje się zbliżać do granicy życiowego dna.
Czy dwoje tak zupełnie różnych ludzi może stworzyć udany związek? Czy przeszłość nie upomni się o nich w najmniej oczekiwanym momencie? Czy miłość obroni się w starciu z siłą uzależnienia? Czy można uratować kogoś przed życiowym upadkiem?
Utkana z emocji, wzruszająca i niezwykle prawdziwa powieść o różnych odcieniach miłości, która jest sensem życia. Autorka udowadnia, że nigdy nie należy się poddawać, nawet jeśli odchodzą najbliższe osoby, życie nas nie rozpieszcza, a miłość omija szerokim łukiem. Czasem wystarczy jedno niespodziewane spotkanie, by wszystko zmieniło się nie do poznania.
O autorce
Ilona Gołębiewska, w wieku pięciu lat postanowiła, że w przyszłości będzie uczyć oraz pisać książki... i słowa dotrzymała. Na co dzień pracuje ze studentami, prowadzi zajęcia terapeutyczne dla dzieci i młodzieży, a także skutecznie szkoli dorosłych i seniorów. Jej doświadczenie zawodowe i spotkani ludzie są inspiracją do pisania powieści. Jest poetką, debiutowała w 2012 r. tomem „Traktat życia”, należy do Światowego Stowarzyszenia Poetów. Autorka powieści „Powrót do starego domu” (MUZA 2017), „Tajemnice starego domu”(MUZA 2017), „Pamiętnik ze starego domu” (MUZA 2018) oraz wielu książek i artykułów naukowych, a także bajek, baśni i opowiadań dla dzieci i młodzieży. Mistrzyni emocji! Mieszka w Warszawie, ale gdy pisze, ucieka do starego drewnianego domu na mazowieckiej wsi. Uwielbia pracę z ludźmi, długie podróże do zapomnianych miejsc, czytanie książek po nocach oraz zapach świeżej kawy o poranku.
Fragment powieści
Przeżyłam dzisiaj coś bardzo dziwnego. Zaskoczenie połączone ze strachem, bólem i ogromną miłością. Wszystko ma związek z Zosią. Dzień Wszystkich Świętych był coraz bliżej. Kupiłam znicze, wiązanki, kwiaty. Przekazałam to Danielowi, by włożył do bagażnika samochodu.
Wróciłam z pracy znacznie wcześniej niż zwykle, bo szefowa miała ważne zebranie i nie chciała nas dłużej trzymać. Zosia siedziała w kuchni i układała z żywego świerku dwa piękne wieńce, które ozdabiała czerwonymi kwiatami. Od kilku dni była bardzo smutna. Przychodziły mi do głowy różne wytłumaczenia, przede wszystkim to, że martwi się o Michała. W pierwszej chwili pomyślałam sobie, że wieńce robi na grób kogoś bliskiego, zapewne nieżyjących już rodziców. Była zaskoczona, że tak wcześnie wróciłam. Przyłapałam ją na czymś, co chciała ukryć przed całym światem. Tak to przynajmniej wyglądało. Na stole stało zdjęcie, przedstawiające mężczyznę i przytuloną do niego nastolatkę.
– Wcześnie wróciłaś – zauważyła poważnym głosem.
– Tak wyszło. Piękne kwiaty, na pewno efekt końcowy będzie cudowny. Gdzie masz groby bliskich? W Warszawie?
– Tak, na Cmentarzu Bemowskim.
– Trochę daleko. Pomogę ci razem z Danielem zawieźć tam wieńce.
– Dziękuję za szczere chęci, ale nie trzeba. Na cmentarz mam jechać razem z Heleną. Jutro, żeby na poniedziałek wszystko było gotowe.
– Kto to jest? – zapytałam, wskazując na zdjęcie.
Uśmiechnięci ludzie nie dawali mi spokoju. Jakby chcieli, abym o nich zapytała. Zosia spojrzała na mnie smutnym wzrokiem, potem ułamała jedną gałązkę świerku i ułożyła ją na konstrukcji wieńca. Miałam przeczucie, że za chwilę padną straszne słowa.
– To mój mąż i córka – powiedziała jednym tchem. Zrobiło mi się gorąco. Miałam w głowie tysiące myśli i pytań.
– Mąż i córka?
– Tak, trzy dni temu była dwunasta rocznica ich śmierci – mówiła z ogromnym spokojem, jednak drżące ręce zdradzały, że ta rozmowa bardzo dużo ją kosztuje. Usiadłam na krześle. Chyba nie mogłabym stać dłużej niż kilka sekund. Czułam, jak wali mi serce. Patrzyłam na smutną twarz Zosi. Ciężko oddychała, a jej dłonie trzęsły się coraz bardziej. Usiłowała ułożyć piękny kwiat między gałęziami świerku.
– Nie żyją? Co się stało? – spytałam cicho. Każde moje słowo, pytanie, gest wydawały mi się głupie i nie na miejscu.
– Niestety.
– Przepraszam, nie wiedziałam.
– To żadna tajemnica. Nie mówiłam ci wcześniej, bo jest mi trudno o tym rozmawiać. Zrobię nam herbaty – powiedziała nagle i wstała energicznie od stołu. Chciała chyba trochę się uspokoić.
Herbata była gotowa w kilka minut. Zosia wzięła w dłonie zdjęcie, kilka razy przetarła je rękawem i długo się w nie wpatrywała. Siedziałam cicho i nic nie mówiłam. Nie chciałam jej pośpieszać. Zosia potrzebowała czasu, by pozbierać myśli i ubrać je w odpowiednie słowa. Doskonale wiedziałam, co teraz czuje. Przecież wiele razy czułam to samo, gdy mówiłam o przeszłości i śmierci mamy. O takich sprawach niełatwo mówić.
– Zosiu, przepraszam, nie powinnam zadręczać cię pytaniami – rzekłam skruszona, widząc, jak wiele ją to kosztuje.
– Nie, po prostu czasami jest mi trudno zacząć mówić o przeszłości. To zdjęcie przedstawia mojego męża Andrzeja i córkę Marysię. Zrobione na pół roku przed ich śmiercią.
– Co się z nimi stało?
– Mieszkaliśmy wtedy na Bemowie. Pracowałam jako nauczycielka rosyjskiego w podstawówce. Andrzej był mechanikiem samochodowym, a Marysia miała osiemnaście lat. Jej urodziny wypadły dokładnie na dwa miesiące przed wypadkiem. Co za ironia losu. Wyprawiłam jej huczne przyjęcie, bo o takim zawsze marzyła. Żyło nam się bardzo dobrze. Może nie za bogato, ale mieliśmy siebie.
– Spokojne życie szczęśliwej rodziny – wtrąciłam zamyślona.
– Marysia była wyczekiwanym dzieckiem, długo się o nią staraliśmy. Miałam problemy z zajściem w ciążę, ale się udało. Kiedy się urodziła, już nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia. Tak się cieszyłam – szepnęła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– Twoja wyczekiwana córka…
– Byłam przy niej w każdym najważniejszym momencie jej życia. Gdy szła do szkoły, na pierwszy bal, miała pierwszego chłopaka. Chciała być lekarzem. Była bardzo zdolna i wyglądało na to, że spełni swoje marzenie. Myślałam, że nic nie jest w stanie rozbić naszej rodziny. Jednak się pomyliłam. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Dwudziesty piąty października. Andrzej pojechał z Marysią do Olsztyna, gdzie na uniwersytecie odbywała się olimpiada chemiczna dla licealistów. Zdobyła pierwsze miejsce. Jeszcze dzisiaj słyszę jej radosny głos, gdy do mnie dzwoniła, by się pochwalić sukcesem. Obiecała mi, że jak zostanie lekarzem, wymyśli coś, by tak często nie bolały mnie nogi. Czekałam na nich z kolacją.
– Czekanie jest najgorsze, człowiek nie wie, co ma myśleć i robić – powiedziałam cicho i ujęłam jej drżącą dłoń. Wszystko przez nerwy.
– Zaczęłam się niepokoić… Nie odbierali telefonu. Przed dwudziestą odchodziłam już od zmysłów. Uspokoił mnie dzwonek do drzwi. Myślałam, że to oni. Myliłam się. To byli policjanci. Nie pamiętam, co było dalej. Jakieś tylko pojedyncze słowa, że im przykro, że wypadek, nie mieli szans, uderzył w nich pijany kierowca, umarli szybko, nic ich nie bolało.
– Straszne…
Boże! Przecież ja przeżyłam to samo.
– Jak przez mgłę pamiętam pogrzeb, słowa bliskich mi osób i tę dziwną pustkę w moim życiu, która zagościła na dobre – dodała, starając się energicznymi ruchami wytrzeć spływające po policzkach łzy.
– Rozumiem, co czujesz… Zosiu, tak mi przykro.
– Zostałam sama. Wstrętny pijak zabrał całe moje szczęście. Pomogła mi rodzina. Przez rok siedziałam w domu mojej kuzynki i nie wychodziłam do ludzi. Potem zachorowałam na zapalenie płuc. Trafiłam do szpitala, gdzie leżał wtedy Michał. Helena spędzała przy nim każdą chwilę, bo wówczas ciężko chorował. Przypadkiem spotkałyśmy się w bufecie i zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Potem widywałyśmy się już każdego dnia. Michał bardzo mnie polubił. Rozmawiałam z nim, gdy nie było Heleny. Po jakimś czasie opowiedziałam jej o tragedii, która zniszczyła moje życie. Zaproponowała mi zamieszkanie w ich domu. Wiedziałam, że muszę się zgodzić, inaczej czekał mnie powrót do mieszkania, które stało się jednym wielkim miejscem żałoby. Wszystko w nim przypominało mi Andrzeja i Marysię. Przez długi czas stało puste, ale później je wyremontowałam i wynajęłam.
– Może i słusznie.
– Też tak myślę. Większość rzeczy oddałam biednym, sobie zostawiłam tylko najcenniejsze. U Gebertów odzyskałam potrzebny mi spokój. Od tamtej pory zawsze mogę na nich liczyć i nigdy się na nich nie zawiodłam. Wszystkie swoje uczucia przelałam na Michała. Moja Marysia byłaby dzisiaj starsza od niego o dwa lata. Tym bardziej nie mogę patrzeć, jak on marnuje sobie życie.
– Będzie dobrze… Zobaczysz… – powiedziałam cicho i przytuliłam ją. Dostrzegłam na jej twarzy wielką ulgę. Od dawna chciała mi o wszystkim powiedzieć, tylko nie wiedziała jak.
– Aniu… Poszłabyś jutro ze mną na cmentarz?
– Oczywiście, pójdziemy. A ty mi obiecaj, że jeśli kiedyś będzie ci smutno i źle, to mi o tym powiesz, dobrze? Razem coś na to poradzimy.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu ze mną jesteś.
Tajemnica Zosi wyszła na jaw. Nawet w najśmielszych myślach nie spodziewałam się, że związana jest z tak potężną tragedią. Obie przeżyłyśmy to samo, ja straciłam mamę, ona męża i córkę. Nieważne, kogo z bliskich się traci, w każdym przypadku boli równie mocno. Nie da się zapomnieć o kimś, kto dał nam tak wiele powodów do zapamiętania. Śmierć to jedyna pewna rzecz, która nas wszystkich w życiu spotka. Przychodzi nagle, nieproszona, sieje zamęt i zbiera żniwo. Zabiera tych, którzy byli dla nas całym światem. Pozostaje tylko głucha cisza i myśl, że przepadło nam tyle szans na dobre słowo, gest, przytulenie. Dzień przed Wszystkimi Świętymi pojechałyśmy z Zosią i Heleną na cmentarz na Bemowie. Po wszystkim postanowiłyśmy wyciągnąć Zosię na zakupy i do kina. Początkowo nie była zachwycona, ale udało nam się ją w końcu namówić. Powoli odzyskiwała humor. Bardzo mi na tym zależało, bo nie mogłam patrzeć, jak od kilku dni płacze i wpatruje się w zdjęcie Andrzeja i Marysi. Chociaż ja postępowałam podobnie. Od kilku dni przeglądałam zdjęcia mamy. Robię to dosyć często. W dodatku noszę na szyi srebrny medalion, w którym jest zamknięta jej fotografia. Gdy jest mi smutno, zawsze go otwieram i patrzę na mamę.
Poranek Wszystkich Świętych był bardzo słoneczny i napełniał dobrą energią. Maciek był na tyle miły, że podwiózł mnie do Daniela, a Zosię podrzucił na Bemowo. Gebertowie wybrali się do Lublina, gdzie na jednym z cmentarzy jest grób rodziców Heleny. O dziwo, pojechał z nimi Michał i nawet nie robił z wyjazdem żadnych problemów. Widziałam się z nim wczesnym rankiem. Nie miałam czasu, by o czymkolwiek porozmawiać, więc tylko powiedziałam zdawkowe „cześć”.
Razem z Danielem i jego rodzicami jechaliśmy w nasze rodzinne strony około półtorej godziny, a wszystko przez to, że były dosyć duże korki. Cóż poradzić, w taki dzień wszyscy jadą do swoich bliskich. Ja również odbywałam podróż. Podróż do przeszłości i wspomnień. Nie wiem dlaczego, ale nie lubię TAM jeździć. Boję się.
Najpierw poszliśmy razem na mszę, a zaraz po niej na cmentarz, gdzie było tyle ludzi, że już zaczynałam żałować swojego przyjazdu. No, bo jak można zmierzyć się z przeszłością przy tylu świadkach? Daniel i jego rodzice dzielnie mi towarzyszyli w drodze do grobu. Poprosiłam ich jednak, by zostawili mnie samą. Na szczęście nie robili z tym żadnych problemów. Doskonale rozumieli moje uczucia. Stanęłam przed pomnikiem, wpatrując się w tablicę z dziecięcą naiwnością, że to wszystko okaże się jedynie koszmarnym snem.
ŚP. HANNA JANOWSKA
Dla świata byłaś tylko cząstką, dla nas całym światem
Kilka razy przeczytałam zdanie wyryte na pomniku mamy. Jest podsumowaniem jej życia i naszych uczuć do niej. Szczególnie moich. A może tylko moich? Gdzie jest tata i Seweryn? Bałam się, że ich spotkam, ale tak naprawdę byłam pewna, że ich tu nie znajdę. Zapomnieli o mamie? Może nie mają odwagi, by przyjechać? Na pewno o niej pamiętają, tylko podobnie jak ja boją się konfrontacji ze strasznymi wspomnieniami.
Ułożyłam na pomniku piękny wieniec, który zrobiłam z Zosią, i postawiłam białe znicze. Ciekawe, jak ona sobie radzi. Jest tam sama, podobnie jak ja. I pewnie czuje to samo. Bo ja na cmentarzu czułam się nieswojo. Mijali mnie obcy ludzie. Miałam wrażenie, że mi się przyglądają i pokazują palcami. Jakbym miała coś wypisane na twarzy. Byli też znajomi, którzy słali uśmiechy. Tak sztuczne, że nie sposób było tego nie zauważyć. Mówili „dzień dobry”, na co odpowiadałam z niechęcią to samo. Czy taki dzień, w którym wracają złe wspomnienia, może być dobry? Dla mnie zawsze, od śmierci mamy, będzie to zły dzień. Powrót do przeszłości i momentu, w którym mój świat legł w gruzach. Nie lubię przebywać na cmentarzu, a szczególnie, gdy wokół mnie są takie tłumy śpieszących się ludzi.
– Ania? Ach, to ty. Miałam nadzieję, że cię tu spotkam – usłyszałam za plecami przyjazny głos. Ciocia Teresa! Wiedziałam, że ją w końcu zobaczę.
– Dzień dobry, ciociu. Jak zdrowie? Pocałowałam ją w policzek na powitanie.
– Nie narzekam, mogłoby być gorzej. Czasu brakuje na zamartwianie się.
– A wujek jak?
– Wiesz co, ty mnie lepiej nie wypytuj, tylko nas odwiedź. Zapraszam cię do nas. Może zostaniesz na trochę? No, przynajmniej do jutra? Wujek by się bardzo ucieszył i mnie byś sprawiła ogromną radość.
– W takim razie zgadzam się – odparłam z nieukrywaną radością.
Jadąc tu, miałam w duchu nadzieję, że spotkam ciocię Teresę i że ona zaprosi mnie do siebie. Powiedziałam o wszystkim Danielowi i jego rodzicom. Nie mieli nic przeciwko temu. Z ciocią Teresą postanowiłyśmy wrócić do domu pieszo i nieco powspominać.
– Powiedz, Aniu, jak tam ci się żyje w tej Warszawie? Pewnie nie tak spokojnie jak tutaj, co?
– Na pewno inaczej. Ale masz, ciociu, rację, znacznie szybciej.
– Nie żałujesz, że się stąd wyprowadziłaś?
– Pewnie, że żałuję, ale tak było łatwiej. Zdecydowanie łatwiej.
– Tak, chyba wiem, co masz na myśli. Łatwiej było zapomnieć.
– Może nie zapomnieć, bo tego nigdy się nie da zrobić, ale nabrać dystansu. Tu wszystko przypomina mi mamę – przyznałam zasmucona.
– Na pewno, przecież tu się wychowałaś, znasz każdy kąt.
– Bardzo lubię ten nasz mały świat, ale mam teraz w Warszawie swoje życie, pracę, znajomych i nie chcę tego zmieniać.
– Z Danielem nadal gracie? Pomaga ci?
– Idzie nam coraz lepiej. Bardzo mi pomaga, jego rodzice również. Czasami sobie myślę, że bez niego nie poradziłabym sobie ze wszystkimi problemami.
– Prawdziwy przyjaciel… Ostatnio Stopkowa mówiła, że widziała na cmentarzu Seweryna – powiedziała ostrożnie ciocia.
– Naprawdę? Kiedy?
– Już jakiś czas temu, może z miesiąc. Nie była do końca pewna, czy to był akurat on.
– Nie mamy ze sobą żadnego kontaktu. Chociaż ostatnio dzwonił do cioci Mani i wziął od niej mój numer, ale nie odezwał się.
– Może chciałby naprawić błędy przeszłości. W końcu jesteś jego siostrą.
Dom cioci Teresy stoi po sąsiedzku z moim domem rodzinnym. Gdy byłyśmy już na miejscu, poczułam ogromną chęć zobaczenia mojego domu. Sama nie wiedząc czemu, wzięłam ze sobą klucze. Może gdzieś podskórnie tego chciałam, tylko nie potrafiłam się przyznać? Ciocia Teresa chyba to wyczuła, bo zaproponowała, żeby tam pójść. Zgodziłam się bez wahania. Dom wygląda jak za dawnych lat, chociaż widać już było po nim upływ czasu.
Drzwi mocno zaskrzypiały, gdy wchodziłyśmy do środka. Przeniknął mnie ziąb. Przykryte materiałem meble otoczone były warstwą pajęczyn i kurzu. Jednak poczułam ten zapach. Zapach mamy. Fiołkowy. Jakby czas się zatrzymał i mama nadal tu była. Zamknęłam oczy. Widziałam, jak krząta się w kuchni, robi ciasto z wiśniami, tata dokłada do kominka, a Seweryn składa model kolejnego samolotu. Jakby to się działo naprawdę.
– Nic się tu zmieniło, prawda?
Pytanie cioci wyrwało mnie brutalnie z naiwnych wspomnień. Przywróciło do okrutnej rzeczywistości.
– Gdyby tylko tata chciał wrócić, moglibyśmy tu razem zamieszkać.
– Nie odzywa się do ciebie?
– Czasami dzwoni. Co prawda rzadko, ale dzwoni. Może przyjedzie na święta.
– Jak się odezwie, powiedz, że na niego czekamy i już teraz zapraszam was do siebie.
U cioci Teresy i wujka Bogdana spędziłam dwa wspaniałe dni wypełnione radością, tym świecie sama, tylko mam gdzie i do kogo wracać. I co najważniejsze, opuścił mnie strach. Wiem już, że nie będę go czuć za każdym razem, kiedy tu przyjadę. Bałam się jednego – konfrontacji ze wspomnieniami. Ale wygrałam tę walkę i jestem silniejsza niż kiedykolwiek.
Do Warszawy wróciłam autobusem. Nie chciałam zawracać głowy Danielowi, co go nieźle rozzłościło i zagroził, że nie odezwie się do mnie przez tydzień. Na szczęście nie dotrzymał groźby. W drodze powrotnej martwiłam się cały czas o Zosię. W jakim będzie stanie? Czy poradziła sobie ze swoją przeszłością?
Nie było tak źle. Zastałam ją w dobrym humorze i na dzień dobry powiedziała mi, że zrobiła dla mnie mój ulubiony placek, czyli szarlotkę, bo się bardzo za mną stęskniła. Dostałam od niej zakaz wyjeżdżania na tak długo. Cała Zosia!
Kto czeka na premierę? Oficjalnie już 6 czerwca znajdziecie ją na księgarnianych półkach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.