Czasami sięgam po coś zupełnie innego, po historię, która zapowiada się interesująco, choć wydawałoby się, że zalicza się do zupełnie innego gatunku, niż czytam zazwyczaj. Tak było w przypadku "Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy" Fiony Sussman. Książka o tragicznych wydarzeniach, które zadecydowały o dalszym życiu wielu osób? Tak, wydawało mi się, że ta książka trafi idealne w mój gust. Czy tak się rzeczywiście stało? O czym właściwie opowiada ten tytuł?
Spokojny wieczór wśród rodziny zmienia się nagle w falę strachu, bólu i śmierci. Dwójka kryminalistów, którzy docierają na spokojną farmę, zmienia życie wszystkich jej mieszkańców. Jak poradzi sobie z tym Carla, matka i żona? Jakie konsekwencje te wydarzenia będą miały dla Bena, młodego chłopaka w trudnym życiu?
Książka opisywana jako kryminał, za którą autorka dostała nagrodę w Nowej Zelandii powinna powalać na kolana i trzymać w napięciu do ostatniej strony. Przynajmniej tak wydawało mi się, kiedy zabierałam się za lekturę tej powieści. Okazało się jednak, że miałam zupełnie inne wyobrażenie na temat kryminału. Ten tytuł wydaje mi się bardziej pasować do dramatu lub powieści psychologicznej. Po dużej dawce napięcia i naprawdę brutalnych scenach na początku, później napięcie opada, skupiając się na radzeniu sobie z przeżyciami przez dwójkę bohaterów: Carlę, która straciła bardzo wiele w wyniku napadu, i Bena, młodego przestępcę, który zostaje skazany na więzienie i powoli uświadamia sobie swoją zbrodnię.
Spodziewałam się czegoś innego, ale często mam taką sytuację, a jednak po zamknięciu ostatniej strony stwierdzam, że książka bardzo mi się podobała. W tym wypadku muszę stwierdzić, że mnie nie zachwyciła. Być może początkowe emocje, które potem opadły do zera sprawiły, że nie potrafiłam wyciągnąć żadnych głębszych poruszeń w zachowaniu bohaterów. Szczególnie życie Carli wydawało mi się zupełnie wyprane z jakichkolwiek głębszych emocji. Kobieta zamknęła się w sobie i trwała. To chyba najlepsze słowo, które oddaje jej życie. Zdecydowanie bardziej byłam przekonana do Bena, który mimo brutalnych zachowań i braku poprawy przedstawiany był z perspektywy wydarzeń z przeszłości. Bardzo trudnego dzieciństwa, pochodzenia i poszczególnych wydarzeń.
Ta książka ma pewne aspekty, które być może dla osób, spoza Nowej Zelandii nie będą do końca zrozumiałe. Ben jest Maorysem. Autora wyraźnie pokazuje w tej historii traktowanie tej grupy społecznej z dużym dystansem przez społeczeństwo. Nawet obecnie widać rasizm, który objawia się w podejściu do Maorysów, którzy zostali zmuszeni do porzucenia swojego dawnego życia, ale nie dostali w zamian dobrej alternatywy.
Przy zakończeniu poszczególnych rozdziałów pojawia się wypowiedź kogoś, kogo określiłabym Matką Ziemią, lub Duchem Historii Maoryskiej. Dla mnie były to zbędne dodatki, ale z pewnością były bardziej zrozumiałe dla osób znających tamtejszą kulturę.
Książka zainteresuje osoby, które lubią poznawać psychologię bohaterów, ich przemyślenia i decyzje, którymi się kierują. Trudne wybory, do których zmusza ich życie. Zdecydowanie akcji z dreszczykiem tutaj nie widać. Po pierwszych kilkudziesięciu stronach wszystko się uspokaja. Nie ma zbrodni, która czeka na rozwiązanie, bo od początku wiadomo, kto, co i właściwie dlaczego zrobił.
"Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy" to historia która ma wiele ciekawych kwestii, ale nie każdemu się ona spodoba. Autorka pokazuje zderzenie ludności białej i maoryskiej w Nowej Zelandii, pokazuje co wpływa na decyzje człowieka, daje szansę poznać dramaty, które rozgrywają się w głowie bohaterów, choć dla mnie przez większość książki zabrało większych emocji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.