Z każdą kolejną książką człowiek dowiaduje się czegoś nowego - poznaje ludzi, wydarzenia i tło historyczne, przynajmniej w książkach, które przenoszą do przeszłości. Nigdy wcześniej nie słyszałam o Mary Mallon, czy też Tyfusowej Mary, jak kobietę nazywała prasa w tamtych latach. Opis wydał mi się ciekawy, a Nowy Jork początku XX wieku zdecydowanie przyciągał. Nie zastanawiałam się więc długo i przeczytałam "Gorączkę". Jakie wrażenia przyniosła lektura?
Mary przybywa do Stanów jako nastolatka w poszukiwaniu lepszego życia. Marzy o gotowaniu i udaje jej się spełnić to marzenie. Z czasem gotuje dla nowojorskiej śmietanki, a jej dania są wyśmienite. Zaznaje też szczęścia w miłości u boku Alfreda. Wszystko sypie się przez tyfus, który podstępnie zabija osoby z najbliższego otoczenia kobiety. Oskarżona o przenoszenie epidemii zostaje zamknięta na wyspie. Nie potrafi się pogodzić z tą diagnozą, jednak jak naprawdę wygląda kwestia ewentualnego nosicielstwa. Czy Mary świadomie zaraża groźną chorobą? Może o wszystkim decyduje ślepy los? A może oskarżenia są całkowicie niesłuszne?
Bohaterkę poznajemy w momencie jej zatrzymania i od tej chwili akcja biegnie na przód. Wcześniejsze wydarzenia to jedynie retrospekcje, które zostają przedstawione przez Mary. Trochę brakowało mi historii kobiety od początku i choć w jej wspomnieniach dowiaduje się wiele o przeszłości, to cały obraz z pewnością byłby lepszy. Pierwsze rozdziały lekko mi się dłużyły, pobyt bohaterki na wyspie, jej przemyślenia, niemożność pogodzenia się z wyrokiem i próby walki o wolność, choć ciekawe, to momentami były przydługie. Zmieniło się to, kiedy bohaterka wróciła do Nowego Jorku.
To są jedyne zastrzeżenia, jakie mam do tej książki, pora na kilka plusów. Historia opowiedziana z perspektywy Mary jest świetnym zabiegiem. Kobieta zostaje postawiona przed faktem dokonanym. Oskarżenie i skazanie są dla niej abstrakcyjne, gdyż nie jest w stanie zrozumieć, jak może przenosić tyfus, tym bardziej, że tylko niektóre osoby w jej obecności zmarło, z innymi żyje od lat. Choroba zbiera żniwo, ale przecież takie jest życie. Bardzo dobre przedstawienie psychologiczne postaci. Mary to odważna, ambitna i bardzo samodzielna kobieta, prawdziwa feministka tamtych czasów. Nagłe zamknięcie, różne testy medyczne i brak jakichkolwiek informacji to dla niej prawdziwy problem. Jej przemyślenia, próby zrozumienia sytuacji i pytanie, czy naprawdę jest w stanie zarażać groźną chorobą, całkowicie bez świadomości, to istotne elementy tej książki.
Odosobnienie to również samotność. Brak zajęcia, brak bliskich osób jest dostateczną karą za popełnione, czy też nie, grzechy. Brak bliskości z ukochanym luzuje więzy. Niepewność, jak radzi sobie Alfred wywołuje zmartwienie i troskę.
"Gorączka" ma dwa mocne punkty: obraz Nowego Jorku z początku XX wieku i świetne oddanie stanu ducha bohaterki, z która przez całą książę próbowałam zrozumieć, czy może zarażać i jak to możliwe, że inni oświadczają jej jak ma żyć.
Nowy Jork, choć ledwie sprzed stu lat, to zupełnie inne miejsce, niż to znane dziś. Podejście do życia, codzienność, samo miasto. Czytając tę powieść chłonie się atmosferę miasta, które już nie istnieje. Poznaje się urok gazowych lamp, nieciekawe aspekty koni na ulicach, codzienny znój pracy, niewielkie pieniądze, wynajmowanie łóżka, a także rozwój nauki i medycyny. W tej historii znajdziecie nie tylko kwestie leczenia tyfusu, ale również różne kuracje (często przerażające) leczące alkoholizm i inne przypadłości.
Historia opowiedziana oczami Mary pozwala się z nią utożsamiać. Autorce udało się sprawić, że razem z kobietą analizuje się wydarzenia, próbuje zrozumieć rozwój wypadków. Mary nie potrafiła pogodzić się z tym, co się stało i w sumie wcale się jej nie dziwiłam. Zamknięcie z dnia na dzień bez możliwości obrony były może w tamtych czasach na porządku dziennym, jednak Mary to silna osobowość, która nie potrafiła się poddać i dlatego czułam jej emocje.
"Gorączka" to opowieść o kobiecie, której życie przeszło do historii, świetnie oddaje emocje bohaterki, ukazuje bezprawie, trudne życie i nowe medykamenty, na myśl o których jeżą nam się włosy na głowie. Wciągnęłam się w nią mocno, do ostatniej strony chcąc zrozumieć, czy Tyfusowa Mary rzeczywiście zarażała innych ludzi, czy znalazła się w złym miejscu i czasie. Jeśli też chcecie dowiedzieć się, jaka jest prawda, sięgnijcie po tę historię. Mimo lekko monotonnego początku jest to książka warta uwagi, pokazująca ówczesny świat i prawa nim rządzące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.