Historie niektórych osób są zdumiewające, każą się zastanowić jak wiele czynników wpływa na ludzkie życie. Czasami trzeba dużo szczęścia ale i wytrwałości, żeby znaleźć się w miejscu, którym jest się obecnie. Niektóre życiorysy są tak zdumiewające, że nikt nie wymyśliłby takich zmian jakie stawia przed nami życie.
Michaela De Prince, a może Mabinty Bangura urodziła się w owładniętym wojną domową Sierra Leone. Państwo bardzo mocno ucierpiało przez ciągłe walki wewnętrzne. Rebelianci za nic mieli ludzkie życie, zabijali dla zabawy. Mabinty miała wiele szczęścia rodząc się w rodzinie, gdzie jako dziewczynka nie została uznana za gorszą i miała możliwość uczyć się. Niestety bardzo szybko straciła ojca i matkę, a potem trafiła do sierocińca. Jako kilkuletnie dziecko przeżyła tak wiele zła, że długo później dochodziła do siebie. Kres jej nieszczęścia nastąpił, kiedy została adoptowana przez amerykańską rodzinę i miała szansę rozwijać swoje wielkie marzenie - taniec w balecie.
Wydaje mi się jakbym zaledwie wczoraj była sierotą - małą, umorusaną, wygłodzoną, przerażoną i trzymającą się życia dzięki, marzeniu, że zostanie baleriną. Jako Mabinty Bangura tańczyłam podczas pory deszczowej w błocie na gołych stopach i odganiałam chmarę komarów, które w złości kąsały i zarażały malarią.
Książka jest pewną formą pamiętnika, czytając historię bohaterki, która dziś przekroczyła ledwie dwudziesty rok życia, zastanawiałam się nad wieloma zbiegami okoliczności i życiowemu szczęściu dziewczyny, ale jednocześnie próbowałam zrozumieć ogrom zła, który Michaela przeżyła jako kilkuletnie dziecko i który przeżywało w ówczesnych latach całe społeczeństwo Sierra Leone.
Historia jest pisana prostym i bardzo zrozumiałym językiem, ale jednocześnie nie jest toporna. Podczas lektury pojawiają się przemyślenia bohaterki na temat swojego życia, na temat podejścia innych ludzi i kwestie społeczne, jak choćby kolor skóry, który bardzo szybko odkryła przybywając do Ameryki.
Michaela miała dużo szczęścia, po pierwsze rodząc się w takiej rodzinie, tym bardziej że miała porównanie do rodziny swojego wuja, a po drugie trafiając do amerykańskiej rodziny, która tak bardzo pomogła jej w życiu. Zarówno matka jak i ojciec bardzo mocno wpłynęli na dziewczynę i jej siostry. Nie tylko adoptowali je zmieniając ich smutne życie, pomogli odkryć radość, ale także zrobili wszystko, żeby dziewczyny rozwijały swoje, nierzadko bardzo kosztowne, pasje. Bardzo wyraźnie na kartach tej książki można wyczytać wielką miłość i wdzięczność Michaeli do rodziców, którzy pomogli jej w każdy możliwy sposób.
Do dziś boję się podniesionych męskich głosów. Rebelianci byli głośni bez względu na to, czy krzyczeli ze złości, czy śmiali się w chwili zwycięstwa. Wiele razy Mia, Mariel i ja wbiegałyśmy do domu, mówiąc rodzicom, że na zewnątrz jest jakiś Afrykańczyk. Nie miało znaczenia, jakiego był koloru. Krzyczący mężczyzna był rebeliantem.
Michaela i jej siostry jeszcze długo po przybyciu do Stanów musiały zwalczać liczne traumy, niektóre z nich zostały z nimi do dziś. Niestety sytuacje, których były świadkami w rodzinnym kraju zmieniły ich psychikę.
Gdzieś w połowie książki bohaterka coraz większą wagę zaczyna zwracać na balet. Jej marzenie z ogarniętego wojną kraju spełnia się zaraz po przybyciu do USA. Rodzice zapisują ją do szkoły baletowej, która wymaga dużo samodyscypliny, treningów i wyrzeczeń, ale która sprawia bardzo dużo radości Michaeli. Dziewczyna z roku na rok staje się coraz lepsza, marzy o profesjonalnym balecie i coraz bardziej widzi problem swojego koloru skóry. Okazuje się bowiem, że czarnoskórych balerin jest niesamowicie mało, praktycznie nie występują w klasycznym balecie, o którym marzy bohaterka.
Oczywiście wiedziałam, odkąd skończyłam osiem lat, że klasyczne grupy baletowe zdominowane są przez rasę kaukaską. To pewnie nie jest najtrafniejszy sposób opisania większości klasycznych grup baletowych. Teraz w moim gniewie i frustracji nie mogłam znaleźć żadnych uprzejmych słów, aby opisać brak w nich czarnych tancerek.
Lata ciężkiej pracy okazały się owocne, otrzymała liczne stypendia dzięki którym mogła się uczyć tańca, a potem zaczęła tańczyć w Holenderskim Balecie Narodowym. Ta młoda dziewczyna ma przed sobą wspaniałą przyszłość, której początków nigdy nie podejrzewała biedna sierota z ogarniętego wojną afrykańskiego kraju.
W rezultacie tych wszystkich zaszczytów i mojego niedawnego zatrudnienia w klasycznej grupie baletowej zaczęłam zastanawiać się nad własnym szczęściem. Zrozumiałam, że nie zaczęło się ono przed rokiem. Według UNICEF-u w Sierra Leona jest trzysta dwadzieścia tysięcy sierot. W państwie, którego populacja wynosi około szczęściu milionów! Jeszcze więcej dzieci zginęło w trakcie konfliktu. Tylko mała grupa dzieci uciekła w czasie wojny. To było niepojęte. Dlaczego to ja byłam jedną z nielicznych?
Książka napisana przez Michaelę razem mamą niesie ze sobą bardzo duże pokłady emocji. Pozwala chociaż odrobinę poznać przerażające sceny z wojny domowej w Sierra Leone, widzianej oczami dziecka, a także zobaczyć pasję przyszłej baleriny, jej dążenie do spełnienia swojego marzenia, przy bardzo dużej pomocy kochającej rodziny. "Wytańczyć marzenia" to wartościowa lektura, która daje dużo do myślenia i odkrywa przed nami kolejne, nieznane dotąd, zakątki świata. Sięgnijcie i poznajcie historię Mabinty Bangura.
Za możliwość poznania tej przejmującej i pięknej historii dziękuję:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz.